Balvenie DoubleWood 12yo, Highland Park 12yo, Lagavulin 16yo
Kolejne reprezentantki szkockich destylarni wylądowały na moim stoliku. A trzeba przyznać, że w swojej kategorii bardzo cenione. Trzy destylaty z trzech różnych regionów. Wśród nich długo wyczekiwany Lagavulin. I muszę tu przyznać, że wszystkie trzy zdecydowanie przypadły mi do gustu. Każda zupełnie odmienna i wydaje mi się, że jeśli je w takim zestawieniu degustować, to właśnie w takiej kolejności jak w tytule.
Balvenie – to taki największy „słodziak” spośród nich, ale także najdelikatniejszy, a na jego końcowy efekt z pewnością miało wpływ to, że ostatnie miesiące dojrzewał w beczkach po sherry – ale wpływ sherry nie jest tu tak jednoznaczny i to mi się, szczerze mówiąc, bardzo podoba. Dodatkowo mogę powiedzieć, że butelka i etykieta Balvenie robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie estetyczne.
Kolejna to słynny Highland Park. Ta whisky jest po prostu przednia bez dwóch zdań. Począwszy od aromatu, a kończywszy na finiszu – stałem się jej – jeśli można tak powiedzieć – wielbicielem. Zarówno aromat jak i smak przywodzi na myśl różnego rodzaju owoce, także dębina zdaje się przypominać o tym, że stanowi budulec beczki, a także… dym. To bez wątpienia dymna whisky, ale zupełnie innaczej to wypada niż w przypadku trunków z Islay. No może do destylatów z Bunnahabhain będzie jej najbliżej pod tym względem. Natomiast butla – dość odmienna, nieco spłaszczona, wygodna do chwytania.
No i Lagavulin. Mój ulubiony region, mocna dawka dymu torfowego, świetne opinie – w kilku słowach: to musi być coś. I to jest rzeczywiście bardzo dobra whisky, ale… no nie wiem 🙂 To bardzo wytrawna whisky. Potrzebne będzie kolejne podejście.
Według mnie są to whisky, które sprawdzą się w całkiem różnych okazjach, a także do degustacji – jako odmienne trunki, tak aby porównać ze sobą, zestawić i uwidocznić różnice. Żadnej z nich nie wyróżniłbym jako najlepszej. Odpowiadają mi wszystkie w podobnym stopniu.